
Zatem pierwszy rozdział przejazd!
Kiedyś w czasach dawno już zapomnianych kontynentem Ruberii władali Jeźdźcy zagłady.
Najpotężniejszym z całej czwórki był Likrus- władca demonów, jego bracia Delor- władca monstrów cmentarnych, Gutier- pan mrocznych Barbarzyńców, oraz Hilder władca stworzeń przezeń stworzonych; minotaurów. Zalewali oni swą tyranią coraz to nowe tereny jeszcze próbujących utrzymać spokój Wysokich Elfów Makola, Rycerskich klanów i krasnoludów.
Jednak ogrom stworzeń niezdających sobie sprawy z zagrożenia zachowało neutralność.
My jednak przeniesiemy się do Corvmor gdzie zapoznamy się z pokojowo nastawionym leśnym elfem Kerlondem. Był to elf szczupły i wysokiej postury. Należał on do jednych z niewielu mieszkańców, którzy postanowili prowadzić osiadły tryb życia w wiosce Peruki. Był samotnym gospodarzem, prowadzącym gospodarstwo i miał piękny domek z cegieł nad rzeką Rośnicą. Wydawać by się mogło, że rolnik nie mógłby zostawić po sobie śladu, jednakże na zawsze zapisze się on w kartach Ruberii. Z reguły nieliczni elfowi wybierali się na pomoc swoim krewnym, a na pewno były posiłkiem dla minotaurów. Kerlond, ani myślał się wybierać się na wojnę, szczególnie, iż nie wiązały go żadne więzy z wyniosłymi i mikrusami.
Pewnego razu do ich wioski wjechali barbarzyńcy z Detru, którzy jechali pomóc dobru w jego misji. Zbierali też na próżno ochotników. Nikt, bowiem nie prosił się o śmierć od włóczni ani od pazura jakiegoś demona. Wspominam jednak o tym gdyż na ich tyłach znalazł się niemal nic nieznaczący dla tej historii jeździec mroku. Był zamaskowany, więc nikt nie mógł przewidzieć jego cech. Zostawił on jedynie na drzwiach Kerlonda znak podobny do smoka, chociaż aby znak ten wykonać, prawdziwy rzeźbiarz musiałby bez wypoczynku pracować trzy dni. Gdy Kerlond po ich odjeździe ujrzał ten „podarunek” oburzył się i do wieczora próbował go zetrzeć, załatać… na próżno. Znak został, a on zmęczony położył się na swej poduszce z kaczych piór i zasnął.